Pierwotnie stracona na PlayStation 3 i Xboxa 360 w 2012 roku, 7 lat później ląduje na najnowocześniejszej generacji. Podkręcona do 4K, wyżyłowana do ścian możliwości, z drugimi teksturami i kształtami postaci. Odświeżona edycja drinka z najtrudniejszych hitów ze stajni Ubisoftu. Trzecia część serii Assassin’s Creed pobiła wiele rekordów, zdobywając mnóstwo wartościowych nagród. Sprawdźmy zatem, czy warto powrócić do XVIII-wiecznej Ameryki i zawalczyć o niepodległość.
Nie istnieję zwolennikiem przywracania do działania takich tytułów, tym szczególnie z starej generacji. Wolałbym, żeby dokonywało się to na podstawie wstecznej kompatybilności. Można jednak, za sprawą oprogramowania, podkręcić rozdzielczość, dodać kilka usprawnień, załatać największe bugi i udostępnić to klientom za darmo. No niestety, świat aż tak atrakcyjny nie jest, a remastery rządzą się swoimi prawami. Premiera Assassin’s Creed III: Remastered odbędzie się już jutro (29.03), dlatego wskoczyłem raz też do świata templariuszy, by zobaczyć, czy w ogóle warto wydać 139 ciężko zarobionych złotówek.

Jednym z ogromnych warunków będzie odświeżona oprawa graficzna, którą opracuję w centralnej kolejności. Był mocno mieszane odczucia zaraz po uruchomieniu. Z pewnej strony zdaje sobie sprawę, iż to termin mający korzenie w dawnej generacji, co odczuwalne jest na wszystkim etapie. Grafika, obiektywnie rzecz mając, nie robi dziś wielkiego wrażenia. Widzimy spore naleciałości z 2012 roku, błędy w cieniowaniu, https://www.downloaduj.pl/gry-zrecznosciowe/ kłopoty z modelami postaci, oj, mnóstwo tego. Z przeciwnej części – przepaść między oryginałem a remasterem jest szalona i przypomina Wielki Kanion.
Patrząc przez pryzmat remastera, tekstury są teraz atrakcyjne i mocne, dostaliśmy o moc pozytywniejsze efekty oświetleniowe, mnóstwo szczegółów i dobry HDR. Boston, dla przykładu, robi świetne wrażenie, mocno zyskując na czasie. Razi mnie trochę zakres rysowania obiektów, który, jak podejrzewam, ze względu na zmniejszenia silnika, nie został zanadto poprawiony. Po wdrapaniu się na szczyt jakiegoś domu nie widzimy wielu punktów w oddali. Szybko tracą swoją szczegółowość, co psuje podziwianie krajobrazów. W oczy nakłada się natomiast zmieniona kolorystyka. Wersja z 2012 roku w części była szarobura, przybrudzona i kilkoro atrakcyjna. Tutaj z porze jest pewna feeria barw. Kolory zostały zadowolone i podkręcone, natomiast w połączeniu z kolejnymi teksturami dają zdecydowanie lepszy rezultat. Gra tym popatrzcie na te bujną roślinność, zieleń, piękne elementy ubioru czy światła świec. Gra korzysta z okresem, im dobrze tym ładniej.
W pamięci pozostała mi też jeszcze jakaś rzecz. Podczas długiej wyprawy, na statku do Ameryki, brakuje mnóstwa cieni. Ostre tekstury zlewają się w poszczególną, brązową papkę. Padający później, ulewny deszcz nie zmienia tego doświadczenia. Dobrze to jednak oceniam przez pryzmat współczesności, bo grę przystosowano do nowoczesnych standardów, ale posiadam na uwadze korzenie sięgające poprzedniej generacji. Najgorsze w niniejszym ludziom są plastikowe modele większości osób – oczy nie wyrażają absolutnie żadnych emocji, twarze pozbawiono mimiki, bardzo się na nie patrzy, a też gorzej słucha, bo ustami poruszają bardzo niemrawo. Podobać się mogą za to formy odgrywające podstawowe role fabularne, przy których jesteśmy znacznie więcej szczegółów.

Atutów jest całe multum – wypunktuję rozdzielczość, ostrą jak brzytwa, doskonałe wygładzanie krawędzi i układ innych zmian, co szczególnie dużo prezentuje poniższy film. Ubisoft dołożył wszelkich starań, by technicznie wycisnąć ostatnie soki z silnika „Anvil”. Działam na PlayStation 4 Pro, więc jestem tutaj dojazd do 4K. Posiadacze PS4 i średniego Xboxa One uzyskaliśmy stare, dobre 1080p. W bezpiecznym sensie sprawia mi trudność właściwa ocena oprawy graficznej, bo z pewnej części jest dokładnie przestarzała, nie robiąc dziś żadnego wrażenia, działaj z różnej… Odpowiedzi są kolosalne względem oryginału, więc podczas podsumowania będę zmagać się z prostym orzechem do zgryzienia.
Pod względem grze jest przeważnie znakomicie a nie posiada żadnych spadków, ale problem pojawia się w oddzielnych pomieszczeniach, i teraz szczególnie wtedy, gdy przez okna wpada mocne promieniowanie słoneczne. Silnik technicznie pewnie nie wyrabia, gra łapie zadyszkę, a klatki chorują na łeb na szyję, powodując wyraźne zacinanie animacji. Efekt rozprzestrzenia się praktycznie za wszystkim razem, zarówno podczas gry kiedy również cut-scenek. To właściwie przeszkadza w poszukiwaniu świata.
Kolejnym z elementów, który zdobył na punkt, jest oprawa dźwiękowa – bardzo się w nią wsłuchałem. Efekty przerosły moje oczekiwania. Śpiewy marynarskich szantów podczas podróży są niskie i donośnie, kapitalnie budując klimat ogromnego galeonu. Stłumione odgłosy obitych pięści, krzyki, każde elementy otoczenia budują XVIII-wieczną atmosferę. Przyjeżdżając do Bostonu, łączymy się na wypadkach, głosach, wszechobecnym szumie, a gwar każdej z rozmów przytłacza nas z drugich stron, sprawiając poczucie miejskiej dżungli.
Podobnie jest podczas walki – uderzenia stali wybrzmiewają groźnie, z zdrową sobie siłą niosąc poczucie trafionego ciosu, strzały z broni są potężne, robiąc wrażenie posiadania dużej giwery w ręku, a wszystkiego rodzaju działania potęgują delikatnie dobrane, ciekawe odgłosy pasujące do sytuacje. Zespół deweloperski odwalił kawał dobrej roboty! W lesie słychać szum drzew bujających się na wietrze, a podczas kroczenia po śniegu, wodzie czy liściach usłyszymy charakterystyczne dźwięki. Wszystko istnieje na miejscu.
Grę w Assassin’s Creed III w sumie skomponował szkocki artysta – Lorne Balfe. Kompozycja okazuje się z 25 utworów, będąc jednocześnie pierwszą w sprawy serii, jakiej nie przygotował Jesper Kyd. Szkot spełnił nasze zadanie znakomicie, dostarczając przekrój gatunkowy, pasujący do postępu technologicznego ówczesnej, XVIII-wiecznej ameryki. Wrażenie wydaje na mnie szczególnie kawałek tytułowy, ale znany jest wyjątkowo „Fight Club” (te skrzypce!) czy „An Uncertain Present”.
Balfe miał zdecydowanie trudne zadanie, by utrzymać to, co wcześniej wyczarował utalentowany Jesper Kyd. Kompozycja wyszła mu zawsze znakomicie, prezentując kapitalne brzmienia, rzadko kiedy przeplatane słabszymi kawałkami. Utwór tytułowy tworzy się spokojnie, by z okresem wejść do szybszej tonacji, korzystając z wszystkiej gamy instrumentów. Mocne uderzenia perkusji, wyrazistość i gra, tak jednak bliska Stanom Zjednoczonym, brzmią jak dobry koncert. Duży plus za to, bardzo wam polecam wrzucić sobie ten soundtrack na słuchawkach i odpłynąć galeonem do Ameryki.
Remaster nie wprowadził żadnych zmian do walki, podając w bliskiej pierwszej wersji wszystkie wydane dodatki. Dalej mamy też też animacje, strukturę walki, prace czy schematy, utarte już dla serii Assassin’s Creed. Nie istnieje to takie złe, bo twórcy wiele dziedzinie zrealizowali tutaj w cudowny sposób. Już samo unoszenie się po mieście sprawia nam mnóstwo satysfakcji. Postać automatycznie skacze podczas biegu, chwyta różnych krawędzi, dobiera odpowiednie odległości czy wdrapuje się po gzymsach. Stanowi więc pewne, intuicyjne i przyjemne, co zresztą funkcjonuję jako samą z najistotniejszych zalet całej serii. Inaczej objawia się walka. Jak taka realistyczna, ale poprzez toż znacznie toporna. Możemy tu blokować ciosy, parować je, kontrować, jesteśmy te innego sposobie „finishery”, dzięki którym widowiskowo wyeliminujemy kolejnych przeciwników.
Istnieje w ostatnim ludziom nieco gimnastyki, nastawionej na refleks. Bohater potrafi zablokować także ciosy zadawane z tyłu. Poradzimy sobie z wieloma przeciwnikami jednocześnie, otaczających nas z wszystkiej strony niczym wygłodniałe stado wilków oczekujących na zwierzynę. W relacje od tego, albo w dłoni dzierżyć będziemy miecz, sztylet czy karabin z muszkietem, nasze ruchy zostaną dopasowane pod pozycję oraz obowiązek broni. Zwiększa to rozgrywce nieco kolorytu, wymuszając właściwe rozwiązanie do potyczek.
Te nie są przesadnie wymagające, nie udało mi się zresztą zginąć podczas zabawy. Doceniam, że twórcom wybierało się mieszkać z odwzorowaniem przeładowania każdej z stoi palnych, co ma przy niektórych mnóstwo czasu i znacząco wybija nas z biegu. Po jakimś etapie uważał tego mało dosyć, bo nie lubię za przesadnie realistycznymi grami akcji, które z otwarcia realistyczne nie są. Formuła serii dla wielu osób będzie często odgrzewanym, niesmacznym kotletem, w dodatku z paskudną panierką. Ja sobie dawkowałem Assassin’s Creedy, nie grając wcześniej w trzecią część, a moje doświadczenia z gry są całkiem pozytywne.

Mamy tu szereg fajnych smaczków do skorzystania. Jest nawet lina, którą podwiesimy wrogów na drzewach (po których zresztą swobodnie poskaczemy). Mamy szeroki wachlarz broni (w obecnym łuki), możemy skórować zwierzynę, czy złapać wroga i zrobić z niego prawdziwą tarczę. Przed wzrokiem oponentów schowamy się w wielkiej trawie lub za drzewem, a czasem przyjdzie nam używać dwóch różnych broni jednocześnie. Roślinę i faunę urozmaicają przeróżne zwierzęta, w obecnym wilki czy niedźwiedzie. Twórcy dopracowali też jazdę konno, oraz w trakcie rozgrywki nie mogło tak zabraknąć rekrutowania asasynów – naszych pomocników podczas walki. Dysponują oni szeregiem ciekawych umiejętności, w ostatnim drogą wszczynania zamieszek, czy udawania eskorty prowadzącej przestraszonego więźnia. Znacznie urozmaicają przemierzanie kolejnych lat historii Connora (jakim to określany jest Rotonhnhake:ton).
Które mam pewne zarzuty? Głównie przeprowadzające się, średnio interesujące momenty fabularne i oskryptowane, powtarzalne misje, które w kółko realizują podobne schematy. Walka, po kilkudziesięciu kolejnych potyczkach zaczyna męczyć, głównie dlatego, że w kółko robimy podobne rzeczy. Poza obecnym stanowi ciężka. Brakuje nowych ciosów, rozwoju postaci, czegoś motywującego do przemierzania kolejnych kilometrów. Często zmieniałem broń, by jakoś sobie te przyjemność urozmaicać a pełne szczęście, że w trakcie rozgrywki zwiedzamy wiele innych miejsc, co właściwie ratuje sytuację. Gra tym sprawiamy tutaj fajnie wdrożony system pogodowy, natomiast na własnej możliwości odwiedzimy też ośnieżone lokacje. Nie podobało mi się i pamiętanie o osadę, jej rozbudowa czy wszystka interakcja. Dla mnie strata czasu.
Fabularnie Assassin’s Creed III nie porywa, ale historia wiąże się wokół jasnego celu. Główny bohater całej serii – Desmond Miles, odwiedza świątynię wymarłej, starożytnej rasy, która została niemal całkowicie zniszczona przez całą katastrofę. Teraz, 21 grudnia 2012 roku, historia że się powtórzyć – nadciąga tragiczny w wynikach, potężny rozbłysk słoneczny. Wewnątrz groty ukryto informacje, jakie mogą posłużyć przetrwać nadciągające wydarzenia. Żeby dostać się do świątyni, wskazany będzie klucz. Desmond nie ma różnego rozwiązania, wykorzystuje animusa w projektu wskoczenia do wspomnień swoich przodków. Samym spośród nich stanowi wielki mistrz templariuszy – Haytham Kenway. Podczas pierwszej misji, w Royal Opera House w Londynie, Kenway traci swojego starego i zatrzymuje jego medalion, będący sygnałem do świątyni. Potem rusza w znacznie długą, trwającą 72 dni wycieczkę do Ameryki.
Na tłu przedstawia się jednak, że medalion wtedy nie wszystko. Akcja przeskakuje do 1760 roku, gdzie znajdujemy dzieciństwo Rotonhnhake:tona – młodego metysa występującego w kolonialnej Ameryce z okresów walki o odzyskanie niepodległości. Prawdziwa historia podejmuje się dziś w ostatnim punkcie i utrzymuje aż do 1783 roku, w którym zakończono blisko ośmioletnią wojnę. Na domowej możliwości spotkamy wiele różnych, ciekawych postaci, w tym Benjamina Franklina, posiadającego swój skład w Bostonie. Możemy mu nawet pomóc zdobyć wszystkie, zagubione strony almanachu zawierającego niezwykłe wynalazki. Niestety, zakończenie bardzo mnie rozczarowało. Jest zwodzone i że nie ma wiele zgodnego z rzeczywistością. Gra próbuje wiernie odwzorować realia epoki, będąc przy tym niekonsekwentną. To dobrze fikcja, wiem, ale szkoda, że twórcy nie zdecydowali się na głębszą autentyczność.
Pod wieloma powodami to dużo udana produkcja. Ubisoft wykonał kawał dobrej pracy, oprawa graficzna została godnie podrasowana, a zdecydowana większość momentów w atrakcji wymieniona na znacznie ładniejsza. Poprawiono kolorystykę, podniesiono jakość tekstur, wrzucono zupełnie nowe efekty oświetleniowe i doprawiono rozdzielczością 4K z HDRem. Co wysoce, w zespole znajdziemy też Assassin’s Creed III: Liberation, również zremasterowany i dostosowany do nowych standardów. Gra pierwotnie pojawiła się dopiero na PlayStation Vita, by dwa lata później dotrzeć na każde duże konsole. Dziś otrzymujemy ją w ramach zakupu ACIII: Remastered, jako świetny dodatek. Niestety, nie stanowi obecne praca wysoko oceniania (70%), ale dla miłośników części będzie dobrym kąskiem do schrupania.
Konstrukcja roli w ACIII absolutnie nie porywa, gra jest całkowicie ciężka i nudzi po jednym momencie, jednak za to rozgrywka i fabuła dalej potrafią wciągnąć na duże godziny. Nie znam, jak więc się stało, jednak za rzecz ten Assassin’s Creed zdobył szereg nagród, sprzedając się niczym nowe bułeczki, w kwocie blisko 12 mln egzemplarzy. Krytycy docenili produkcję za „najlepszą narrację”, „najlepszy dźwięk”, „najlepszą technologię” czy „inne dostania w animacji”. Assassin’s Creed III otrzymał również kilka tytułów gry roku, natomiast w Polsce przez łącznie cztery tygodnie zajmował czołowe zajęcie na liście bestsellerów Empiku. Nieźle.
Albo to wystarczy, żebyście wydali 139 ciężko zarobionych złotówek? Myślę, że niekoniecznie. Jeżeli chodzili wcześniej w obecne odsłonę, zatem nie macie tu czego szukać. Jeżeli wprawdzie nie, to także jak ja, możecie zawalczyć o wolność w blasku amerykańskiej dumy i chwały, rozkoszując się bitwami morskimi, przemierzaniem Bostonu i elementami wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Poznacie historię postaci, która rywalizuje o przyszłość ludzkości w wyjątkowy sposób. To bardzo dobra gra, chociaż naleciałości z starej generacji znane są na wielu płaszczyznach.