Niestety stanowię największym w historii zapaleńcem serii Monster Hunter… ale spędziłem ze wszystkimi jej odsłonami sumarycznie dobrych kilkaset godzin. A wtedy mimo wszystko wystarczająco, żeby być o specyficznym gatunku gier tego typu jakieś pojęcie. Kiedy dawno temu po raz pierwszy usłyszałem o Dauntless, skojarzenie było prawdziwe – ot kolejny deweloper próbuje powtórzyć sukces produkcji od Capcomu, tym jednocześnie za pierwszy wyróżnik przyjmując „darmowość”. W fazie alfy oraz bety, jakie miałem szansę ograć – nic nie wyglądało na ostatnie, aby uważało się im udać. Finalna wersja zaprezentowała się być przecież dobrym zaskoczeniem i jednak sam Monster Hunter zagrożony z pewnością nie jest, to najnowsze dzieło Phoenix Labs stanowi bardzo udaną alternatywą dla osób, które „odbiły się” od pierwowzoru. I nie właśnie dla nich zresztą.

Głównym trzonem gry jest tu oczywiście walka z potworami, tu nazywanymi po prostu Behemotami. Zasada jest zwykła – nasz bohater idzie na następne prace oraz patrole, podczas których znajduje wielkich rozmiarów bestie. Każda spośród nich ma inną mechaniką, innymi wiedzami i słabościami, a swym znaczeniem jest oczywiście upolowanie tychże kreatur. Uczestniki są dwa – ten fabularny (dość słabo zarysowany, walczymy po prostu o „pomoc świata”) również ten znacznie ważniejszy, czyli zdobywanie składników koniecznych do tworzenia coraz to modniejszego a doskonalszego wyposażenia. Samo Dauntless jako takie nie jest czegoś takiego jak kampania – w odróżnieniu od Monster Huntera brakuje tu szerszego scenariusza, ot po prostu otrzymujemy kolejne misje od rozrzuconych po mieście NPC i przeznaczamy na karcie, którego questa wybieramy się teraz podjąć. W wiedzy są ze sobą jakoś połączone, ale sposób prezentacji - zupełnie nie przyciąga do zgłębiania uniwersum. Szkoda, bo jak w historie pokazano – polowaniom można nadać nieco większego znaczenia.
Na wycieczki wyruszyć możemy albo samotnie (nie polecam) czy w maksymalnie czteroosobowej grupie. Bez względu na ostatnie, w jakiej konfiguracji rozpoczniemy łowy, schemat wciąż istnieje ostatni sam – zostajemy zrzuceni na relatywnie niską latającą wyspę (powód ich trwania odnajdziemy w akcji) i rozpoczynamy tropienie „zwierzyny”. Obecne stanowi dość niskie – nie musimy szukać śladów, szukać nauk i wydawać całej reszty, którą potrafimy z Monster Huntera. Wystarczy podążać za specjalnymi „świetlikami”, które oprócz doprowadzania do bestii, dają nam także nieco łatwo się poruszać. Oczywiście nic nie powstrzymuje nas przed tym, aby mapę przed walką odrobinę pozwiedzać – tu i ówdzie znajdziemy roślinki czy skały, które potrafimy zebrać, a wtedy wykorzystać przy craftingu. Niemniej – sama mapa jest przenośna a żądając nie chcąc, na bestię trafiamy dość szybko. A wtedy zabiera się to, co w Dauntless najważniejsze – czyli walka.

Ponownie – w naturalnym połączeniu z Monster Hunterem, całość wydaje się być zdecydowanie uproszczona, tylko bardziej casualowy wymiar rozgrywki zupełnie nie znaczy tego, że gra nie jest żadnej głębi. Do polskiej dyspozycji otrzymujemy kilka rodzajów broni (są zróżnicowane, jednak to wciąż mała liczba), które możemy naturalnie modyfikować, rozwijać i wizualnie zmieniać. Wszystka z nich posiada własną specyfiką i kilkoma unikalnymi mechanikami. Aby stworzyć kombosa czy atak specjalny wymagamy w dobrej kolejności naciskać dwa przyciski i aczkolwiek nie stanowi to system najbardziej wyszukany w spraw gier wideo – produkcja udanie oczekuje na graczu „coś dobrze” niż bezmyślne duszenie klawiszy. Lecz wtedy o tym sugerujemy się tylko po paru godzinach.
To pewnie zasługa wspomnianych Behemotów. Tychże w sztuce mamy jakiś 20 (a doliczyć trzeba więcej ich mniejsze/większe wersje), a twórcy postanowili podzielić je oraz na osobne kategorie oparte na poświęconych im elementach. I tak mierzyć musimy się np. z bestiami władającymi ogniem, elektrycznością czy te „świetlistymi”. Zwykle im wysoce w las – tym trudniej. Pierwsze kreatury, jakie napotykamy nie są poważniejszego wyzwania, jednak z czasem gra przypomina nam o własnym rodowodzie i możnej inspiracji serią Monster Hunter. Mniej doświadczone drużyny nie raz oraz nie dwa stosować będą musiały od początku, zwłaszcza, że twórcy zastosowali tu ciekawy motyw – im gorzej sobie radzimy jako drużyna… tym gwałtownie rośnie moc potwora. Wskaźnik „zagrożenia” w okresie, w jakim pozwala 100%, sprawia, że swoje możliwości na osiągnięcie drastycznie spadają – nie możemy wskrzeszać towarzyszy, bestia staje się bardziej nieprzewidywalna, a także kierowane przez nią ciosy zadają nam większe obrażenia. Innymi słowy – gdyby jesteśmy subtelni i nadal giniemy, gra bez krępacji wbije nas w gospodarkę. Pamięta więc pozytywną i negatywną stronę – jeżeli dotrzemy na „badających” towarzyszy, nawet najbardziej trudne stwory padają w mało chwili. Jeżeli matchmaking dobierze nam jednak amatorów – wykonujmy się na długą i długą walkę. Nie raz natomiast nie dwa rozgrywkę kończyłem z oceną S lub S+ (czyli blisko ideału), podczas gdy średnia zespołu wynosiła… E (naprawdę słabo). Przynajmniej przyjemność spośród tego gatunku zwycięstwa jest znaczna, narzekać ostatecznie może a nie mogę.
Jak nasze łowy się powiodły – otrzymujemy naturalnie nagrody. Punkty doświadczenia, fragmenty danej bestii również kolejne materiały, które powodują nam wytwarzać i rozwijać ekwipunek. Cała gra została dodatkowo oparta na tak zwanych poziomach mistrzostwa – im dłużej walczymy daną bronią, obecnym na właściwsze wyniki możemy stanowić zaś tymże pozytywniejsze „ulepszenia” dla niej dopuścimy. To jedyne tyczy się zresztą samych Behemotów – gdyby będziemy z powodzeniem zabijać wiele kreatur tego tegoż typu, robiony z nich pancerz będzie znaczniejszy, a również za wszelki etap mistrzostwa otrzymamy dodatkowe modyfikacje do sprzętu. Ponownie – system jest raczej prosty i nastawiony na długi grind, a jak ktoś nie stroni od tego gatunku rozgrywki – będzie zadowolony. Dauntless zalewa bowiem gracza wszelakiej maści celami i „checkpointami”, do których potrafimy dążyć podczas zabawy. Niestety – praktycznie każde z nich tworzą się z walką (gra oferuje tylko sam typ rozgrywki), jeśli ktoś uzna, że wymachiwanie toporem czy młotem mu się nudzi, zbyt wielu możliwości tu nie znajdzie.
Dodatkowo, system niestety wykonany istnieje natomiast w taki sposób, że po odblokowaniu wstępu do najpoważniejszych bestii, powracanie do „cieniasów” tak rzeczywiście nie jest żadnego większego sensu. Wielka ilość contentu stoi się więc prędko „sztuką dla sztuki” dodatkowo nie daje wystarczająco dobrego powodu do „powrotu”. Endgame jest dodatkowo chyba największą bolączką samego Dauntless, a z racji tego, że jedna gra gra na model gry-usługi, zakładam, iż w perspektywy ten składnik doczeka się dodatkowego rozbudowania. Kolejne bestie, z którymi potrafimy się mierzyć i jeszcze to wspanialszy ekwipunek to ciężka porada na przytrzymanie gracza na dłużej. To tak nie tak, że Dauntless w tej formie męczy się po kilkorgu godzinach – aktualna zawartość już teraz spokojnie zezwala na około kilkadziesiąt godzin przyjemnego grindu, ale całość z pewnością nie straci jeżeli w przyszłości ujrzymy nieco więcej zróżnicowanego contentu.

Na pochwałę w Dauntless zasługują jednak coraz trzy inne czynniki. Ten znacznie charakterystyczny – to dokładnie oprawa graficzna. Jasne, znajdą się osoby, którym nieco bardziej silna i „kresówkowa” oprawa w formacie Fortnite’a nie przypadnie do poziomu, jednak nawet najwięksi hejterzy tego sposobie artystycznego przyznają, że gra charakteryzuje się po prostu ładnie. Nie stanowi tu wielkich fajerwerków, i projekty są dość niskie, przecież w klubu całość zapoznaje się efektownie, a wraz z konkretnymi uproszczeniami zyskujemy to, co stanowi o niesamowitej wielkości i „długotrwałości” Dauntless. Gra oferuje bowiem pełny crossplay – bez żadnych problemów możemy chodzić ze kolegami posiadającymi PC, PlayStation 4 bądź Gry za Darmo Xboksa One. A w perspektywy do listy obsługiwanych platform ma dać Nintendo Switch oraz platformy mobilne. Wszystko dzięki temu, że gra oparta istnieje na niezwykle plastycznym silniku Unreal Engine należącym do Epic Games. Co by nie mówić – to przyszłość i doskonale, że Dauntless znalazł się we jeszcze małej puli tytułów „innych” w niniejszej rzeczy.
Dzieło Phoenix Labs obecnie w kilka dni po premierze odniosło spory sukces. Kiedy na tytuł stosunkowo mało promowany, wynik 5 milionów graczy w zaledwie tydzień naprawdę robi wrażenie, choć nie jest przypadkowy. Z racji tego, że termin jest darmowy (gra „finansuje się” z mikrotransakcji oraz przepustki bojowej) i oferuje wymagający, choć przystępny nawet dla początkujących gameplay, z uczciwością nie zaszkodzi że sami sprawdzicie „czy wam leży”. W bezpośrednim porównaniu z Monster Hunterem istnieje obecne sztuka prostsza, mniej trudna dodatkowo nie tak dużo rozbudowana, ale dla wielu graczy będzie ostatnie nie wada, i zaleta. Co istotne – Dauntless z racji swojej formuły jest szeroki potencjał na dalszy ciąg, ale już dzisiaj oferuje wystarczającą „podstawę” do tego, aby spędzić na polowaniach przynajmniej kilkanaście, czy wręcz kilkadziesiąt, udanych godzin.